Jeden z najnowszych portretów.
Historia, którą opowiem w dzisiejszym wpisie, jest skróconą wersją moich wlasnych przeżyć, spisem najważniejszych wydarzeń z ostatniego miesiąca mojego życia. Wiem, że przedstawianie przebiegu choroby, na którą zapadłam, może być uznane za tanią próbę wypromowania się, lecz ta notka jest raczej pewnego rodzaju rozprawieniem się z pierwszą fazą leczenia, ubraniem w słowa tego, co przeżywałam i przeżywam teraz.
Wszystko zaczęło się od osłabienia. Przejście niedługiej drogi, dzielącej mój dom od przystanku autobusowego lub pokonanie szkolnych schodów w czasie przerwy stanowilo dla mnie niemałe wyzwanie. Naturalną reakcją bylo zrzucenie tego na karb słabej kondycji oraz typowej dla mnie nagłej utraty sił witalnych, następującej po rozpoczęciu roku szkolnego. Następnym, niepokojącym objawem były siniaki, które zaczęły pojawiać się na moich nogach bez żadnej przyczyny. Lekarka pierwszego kontaktu wypisała receptę na witaminy oraz zaleciła wykonanie badań morfologicznych. Z dziewiętnastu wyników zaledwie dwa mieściły się w normie. Górna granica leukocytów była przekroczona o osiemdziesiąt tysięcy. Tego samego dnia, siedemnastego września, trafiłam do szpitala z podejrzeniem białaczki.
W środę przeszłam biopsję, co pozwoliło potwierdzić postawioną uprzednio diagnozę. Zachorowałam na ostrą białaczkę szpikową typu M4. Już następnego dnia trafiłam do izolatki, rozpoczęto pierwszą chemioterapię. W przeciwieństwie do większości chorych, zniosłam ten tydzień nad wyraz dobrze, choć nie obyło się bez wymiotów, transfuzji oraz postępującego osłabienia. Była to najmocniejsza chemia, zwana "radykalną", w trakcie której niszczone są nie tylko komórki zainfekowane chorobą, ale również te zdrowe. Następnie należy czekać dwa tygodnie na oznaki regeneracji szpiku. Lecz w tym okresie odporność organizmu jest praktycznie zerowa, zwyczajne przeziębienie może być poważnym zagrożeniem dla pacjenta. Mnie również nie ominęły podobne powikłania - nabawiłam się prawostronnego zapalenia płuc. W tym samym czasie dopadła mnie również lekka depresja, trwająca kilka dni. Na mojej szyi pojawiły się "osławione" wybroczyny, oznaczające niedobór płytek krwi. Konieczne okazały się zarówno transfuzje krwi, jak i płytek, po których, w wyniku powikłań poprzetoczeniowych, dostawałam gorączki. Z pewnym opóźnieniem szpik "ruszył", rozpoczął produkcję nowych komórek. Jednakże, gdy wszystko szło już ku lepszemu, pojawił się kolejny problem - wieczorami dostawałam drgawek z zimna, po czym, gdy mijały, zaczynałam gorączkować. Po dwóch dniach okazało się, iż była to sprawka bakterii, która ulokowała się na moim wkłuciu centralnym. I tak, po upływie miesiąca, osiemnastego października nareszcie wróciłam do domu.
Obecnie zajmuję się wypoczywaniem oraz odrabianiem strat wagi - w trakcie leczenia przypadkowo "zgubiłam" sześć kilogramów. Po czwartym listopada czeka mnie powrót do szpitalnego łóżka i kolejny etap chemioterapii. Jednak teraz, mam nadzieję, będzie łatwiej - wiem, czego mogę się spodziewać. Zdaję sobie również sprawę z tego, że na świecie żyje całe mnóstwo ludzi dużo bardziej poszkodowanych niż ja, cierpiących na poważniejsze schorzenia. Mogę jednak przyznać się, że sporadycznie pojawiały się w mojej głowie pytania "Dlaczego akurat mnie to spotkało? Czym zawiniłam?". Będą to dla mnie kolejne cenne wspomnienia, decydujące w przyszłości o posiadanej mądrości życiowej. Już teraz codzienne problemy, o których czytam w Internecie, wydają mi się błahe, choć sama martwię się maturą, której raczej nie zdołam napisać w tym roku. Nie chcę nikogo nawracać, ale warto jest czasem docenić małe rzeczy - możliwość wyjścia na krótki spacer, wdychanie zapachu jesieni, pyszny podwieczorek, rozmowę z kimś bliskim. Bo nie wiadomo, czy już za chwilę nie zostanie nam to odebrane.
Scar the Martyr - Blood Host
Inni użytkownicy: winstzawodowybarbariaanpapierowemiastorafalpaczescocorabelll16l16zyxyxzemiliakowalski33lucas25
Inni zdjęcia: ... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24