Dlatego, Ty,
taka spokojna, przyglądając się Tobie,
jak gdybym badał, w nocy pragnąc powolutku dojrzeć kolor Twych oczu.
Obejmując Ci dłońmi twarz, kiedy leżysz tu wyciągnięta
u mego boku, przytomna, zbudzona, w milczeniu patrząca na mnie.
W oczach Twych się pogrążyć. Spałaś. Patrzeć na Ciebie,
bez zachwytu Ci się przyglądać, suchym okiem. Jak nie umiem na
Ciebie patrzeć.
Bo nie umiem na Ciebie patrzeć bez miłości.
Wiem o tym. Bez miłości jeszcze Cię nie widziałem.
Jak wyglądasz bez miłości?
Czasem się zastanawiam. Patrzeć na Ciebie bez miłości. Widzieć Cię,
jaka byłabyś z drugiej strony.
Z drugiej strony mych oczu. Tam gdzie przechodzisz,
gdzie byś szła z innym światłem, inną stopą,
z innym odgłosem kroków. Z innym wiatrem suknie Twe rozwiewającym.
I przyszłabyś. Uśmiech... Przyszłabyś. Patrzeć na Ciebie
i widzieć, jaka jesteś. Ta, co nie wiem, jaka jesteś.
Jaka nie jesteś... Bo jesteś ta, co tu śpi.
Ta, którą budzę, którą trzymam.
Która mówi cichym głosem: "Zimno". Która całowana przeze mnie szepce
nieomal krystalicznie, której zapach doprowadza mnie do obłędu.
Ta, która pachnie życiem,
czasem teraźniejszym, czasem słodkim
i wonnym.
Po którą wyciągam rękę, którą biorę i przygarniam.
Którą czuję jako stałe ciepło,
gdy siebie jako pośpiech czuję i popłoch
co mija, unicestwia się i spala.
Która trwa jak płatek róży nie blednący.
Która mi daje ciągle życie, obecne,
obecne niewzruszenie jak miłość, w moim szczęściu,
w tym budzeniu i zasypianiu, w tym świtaniu,
w tym gaszeniu światła i mówieniu... I milczeniu,
i trwaniu we śnie u boku stałego zapachu, który jest życiem.
W wyrazie Twojej twarzy na tym zdjęciu jest coś niesamowitego; {borzesz, mam wrażenie, że to zdanie brzmi jakoś niegramatycznie, ale mam nadzieję, że nie jest tak źle} z jednej strony powaga, spokój, z drugiej siła i chęć walki.