Pokaż odpowiedzi: Chronologicznie | Od najwyższej oceny
84 wyświetlenia
OdpowiedzNo i widzisz, mój drogi, ujailiśmy wątek :D
"a chodzi o moje osobiste doświadczenie" _____Błędnie odczytałem - sądziłem że ironizujesz z wrzuconych przeze mnie "odległości" poglądowych.Cóż, zatem jesteś pełen sprzeczności (i tu sugerowałbym odczytanie jako "normalny człowiek w obecnych czasach) :D
"Tylko potem nie dziw się, jak młody człowiek napisze, że po 40stce to tylko aparat za ileś tysięcy zostaje"Ja się nie dziwię, bo w większości przypadków to prawda. Kiedy patrzę na niektóre fotografie niektórych moich kolegów, to nie widzę innej przyczyny. I to niekoniecznie po 40stce."Zupełnie zaś niesłusznie przywołujesz Andre Bretona"No ja nie wiem, czy niesłusznie - napisałem: "mógłbym powołać się", a chodzi o moje osobiste doświadczenie. To znaczy, dla mnie Breton. I Duchamp, i Magritte. Które to i Tobie nazwiska powinny być bliskie, skoro bliska Ci jest psychoanaliza. A moje sympatyzowanie z surrealizmem z pewnością jest czytelne. :D
"Levi-Strauss? No fajny gość. Tylko jeśli mamy naprawdę sięgać tak
daleko wstecz, to ja mógłbym powołać się na Susan Sontag, Johna
Bergera, idąc dalej na Andre Bretona, a jeszcze dalej na "Dzieci z
Bullerbyn" :D"______Nie jest to tak odległe, to korzenie. Chodził kiedyś taki dowcip rysunkowy - Derrida i Foucault pochyleni nad kociołkiem, w którym gotuje się Levi-Strauss. To swoista przemiana w antropologii kulturowej. Barthesowi bliżej do tych "ludożerców", to jedno środowisko. :DCzyli nie "Dzieci z Bullerbyn" a raczej "O prawdzie i kłamstwie" lub "Narodziny tragedii" lub "Tako rzecze Zaratustra".Zupełnie zaś niesłusznie przywołujesz Andre Bretona - surrealiści obrzucali pomidorami "scenicznego szaleńca" kóry posiadał narzędzia do stworzenia teatru surrealistycznego (poza Picassem i jego jedynym dramatem :P ).Ale sam sobie chciałeś - mogę Cię nazywać postmodernistą :P"Ależ to jest pożądanie!"____________Oczywiście - nic w tym złego. Tylko potem nie dziw się, jak młody człowiek napisze, że po 40stce to tylko aparat za ileś tysięcy zostaje :PTu określenia "ezoteryczna" użyłem w sensie takim, że raczej nie powinna przeciekać do języka i myślenia potocznego.
Ależ to jest pożądanie! I co w tym złego? Większość naszych dążeń to jakaś sublimacja pożądania - seksu, władzy, sukcesu, pożywienia. To, że robimy zdjęcia, też jest sublimacją jakichś naszych potrzeb.Natomiast wiedzę ezoteryczną robią z teorii jego interpretatorzy, którzy twierdzą, że Barthes przeczuwał swą śmierć (zginął w wypadku wkrótce po publikacji), dlatego fotografia u niego ma tak silny związek ze śmiercią, przemijaniem, kliszą. Dlatego tak wielka jego fascynacja Proustem i jego nawiązaniami do fotografii.Levi-Strauss? No fajny gość. Tylko jeśli mamy naprawdę sięgać tak daleko wstecz, to ja mógłbym powołać się na Susan Sontag, Johna Bergera, idąc dalej na Andre Bretona, a jeszcze dalej na "Dzieci z Bullerbyn" :D
http://www.fotopolis.pl/index.php?n=3045
Znałem gościa co miał jakąś swoją ulubioną książkę i wykorzystywał opisane w niej ustawienia świateł. Latał z miarą po studiu bo sobie poskalował rysunki... I co? i nic...Myślę że nawet najlepsze dzieło o tym jak to ktos radzi oświetlać coś może nie pomóc jak brak fotografujacemu wyobraźni... A i zawsze czytając o różnych pozycjach literatury zastanawiam się ile niedopowiedzeń zostawia każdy piszący. Wydaje mi się ze do końca szczery w sprawie światła moze byc tylko fizyk :PCo do wartosci literatury wymienionej nie będę się wypowiadał - dla mnie najlepszą literaturą o fotgrafii są zdjęcia innych które mogę oglądać - dzięki sieci mam jej tyle że i "100 dni dookoła świata" nie jest wykonalne.
I tak jestem jak koń przy dyszlu - obiektywu. Technika ogranicza albo daje możliwości. Materiał i narzędzie uzależnia. A teraz smaczek - zinterpretuj punctum jako skryte, podświadome porządanie i masz gotową receptę na afery :D :D :D Stąd mój wniosek, że to ezoteryczna wiedza, wpierw należałoby przewartościować kategorie ocen i świętego oburzenia. Postrzegać mechanizmy i proces w sublimacji. Łatwo go spłycić. W kontekście dokumentalnego traktowania fotografii punctum jest bezpieczniejsze (i to wydaje mi się asekuracją Barthesa, gdyż jego myśli imho bardziej dotyczą obrazu kreowanego).Nie wywarł na mnie aż takiego wrażenia. Może dlatego, że wcześniej czytałem psychoanalityków, a co najistotniejsze - Levi-Straussa.
No, chyba nie chciałbyś być tak wolny, jak koń przy dyszlu :DBarthes, jako semiotyk, postrzega fotografię symbolicznie wprowadzając terminy "studium" i "punctum". To bardzo ważne dla przyszłego rozwoju krytyki postbarthesowskiej. Większość autorów albo zachwyca się jego geniuszem, albo polemizuje z jego twierdzeniami. Ale nie ma takiego, który nie zauważałby dokonań Barthesa i ważności jego teorii. I choć jego spostrzeżenia odnoszą się głównie do fotografii jako dokumentu, to myślący czytelnik z łatwością przeniesie to na inne gatunki.Mogę powiedzieć, że jestem tu gdzie jestem dzięki Barthesowi. Bo od niego wszystko się zaczyna. I wierzę, że tajemnica dobrego zdjęcia leży w mistrzowskim opanowaniu tajemnicy kreowania punctum.
Tak serio - to bardzo dobra pozycja, tylko taka... ezoteryczna :) Trza być odpornym na nadinterpretacje potoczne, wynikające z podejścia psychoanalizy :DJak pogadamy o tym jeszcze ze trzy strony, to może ktoś wyszpera w bibliotece z ciekawości :PRzemiosło daje koniowi technikę pociągową. Swobodę w uprzęży. Wyzwala. :P